Demon Odrodzenie – Rozdział 21

Nie-rzeczywistość

Czas nie ma tu władzy

Koncept dnia – nieznany

Nie-świat

 

Pusta. Siedział samotnie. Pośrodku pustki. Był tu całkowicie sam. Nie było tu nikogo i niczego. Jego skóra zamieniła się w skorupę, która zlała się z otoczeniem. Odrzucił zbędne myśli i w ciszy zastanawiał się nad swoim istnieniem. Dusza Francisa Adlera siedziała skulona, uwięziona w śpiącym ciele, nie mogąc odgadnąć, czy warto się budzić.

 

Nagle dało się poczuć lekki powiew. Zupełnie jakby ktoś otworzył drzwi i wkroczył do wymiaru, w którym nic nie istniało.

– Ciężki dzień? – Odezwał się znajomy głos, potwierdzając przypuszczenia.

Adler odwrócił się, po to, by ujrzeć znajomą mu już postać we fraku i cylindrze. Paradoks zbliżył się o kilka kroków i rozejrzał widocznie zaciekawiony.

– Więc tak to wygląda w twoim przypadku… – oznajmił.

Adler uniósł brew, nie do końca rozumiał co tajemniczy, byt miał na myśli. Paradoks jednak na niego nie patrzył, a dalej się rozglądając, kontynuował.

– Fascynujące. Widziałem już to tak wiele razy i dla każdego jest inne… moja natura sprawia, że jestem równie zawiedziony co zachwycony – dokończył, spoglądając na Adlera.

Ten odetchnął i powstał powoli, krusząc pancerz z innej skóry.

– Czemu tu jesteś?

– Ponieważ musisz się obudzić, a mimo to nadal śpisz.

– Czy warto się obudzić… skoro odrzuciłem moją szansę na zostanie człowiekiem?

– Zaledwie pierwszą szansę – odpowiedział Paradoks.

– Nie będzie więcej.

– Jestem pewny, że nie, choć mam wątpliwości co do własnych słów– zachichotał.

– Kpisz sobie z mojego losu?

– Nie do końca. Twój los jest zwyczajnie ciekawy. Pomiędzy ciekawy, a zabawny natomiast, nie ma tak dużej różnicy – odpowiedział Paradoks rozbawiony, raz jeszcze rozglądając się dookoła. – Twoje wnętrze jest ciekawe – stwierdził, rozglądając się dookoła. – Pustka. Nie widzę tu twoich towarzyszy, nie widzę twojej miłości, wiary, bólu, nadziei ani marzeń – spojrzał na Adlera. – Dlaczego?

Adler rozejrzał się dookoła. Jego twarz nie wyrażała emocji. Była równie pusta, jak świat który ich otaczał. Otworzył powoli usta, pozwalając by, nieistniejące powietrze wypełniło jego płuca.

– Jestem narzędziem… narzędzia nie mają uczuć, nie znają miłości, nie mają bogów, nie posiadają marzeń… a Ja jestem narzędziem. Bronią w dłoniach Imperium.

Paradoks przyjrzał mu się widocznie rozbawiony.

– Czyżby? Jesteś pewny, że narzędzia nie mają bogów? Mój drogi, jako narzędzie masz opiekę wielu boskich opiekunów. Na przykład Archanioł Jan, opiekun wojowników i broni – w Pustce nagle pojawił się pomnik archanioła o sześciu skrzydłach, przybranego w zbroję, trzymającego włócznię i tarczę w dłoniach. – Jest to opiekun z twojej ojczyzny, a jest przecież wielu innych. Zachir, bóg postępu – pojawił się pomnik dziwacznej mieszanki człowieka z ośmiornicą. – W twoich żyłach płynie… jad postępu, bóg ten nie odmówiłby ci pomocy. Dalej mamy…

– Bogowie to fikcja – przerwał mu Adlera, a pomniki zaczęły się kruszyć. – Proste wyobrażenia. Wytworzony przez ludzi obraz nadziei, że jest coś ponad nimi… żałosne kłamstwo stworzone dla dzieci, w które uwierzyli dorośli.

Paradoks przechylił głowę na bok, spoglądając na Adlera żywo zaciekawiony, zirytowany i rozbawiony równocześnie. Jego zwyczajna maska komedii, zaczęła przybierać to coraz to dziwniejsze i bardziej zróżnicowane formy. Odezwał się jego własnym głosem.

– A mimo to Ja istnieję… czemu?

– Nie istniejesz – odpowiedział Adler. – Jesteś jedynie iluzją, wytworzoną przez twój umysł.

Paradoks stanął nieruchomo i cofnął się o krok. Jego głos się zmienił.

– Zabawne… minęły stulecia, odkąd ktoś powiedział mi, że nie istnieję. Boli równie mocno, jak za pierwszym razem – oznajmił, zbliżając się do pokruszonych pomników. Uniósł wzrok na dwie boskie postaci z dwóch różnych religii. – Oni istnieją Adler. Są jak najbardziej realni, choć widocznie, nie dla ciebie – zaczął krążyć dookoła Adlera. – Czyli wiara w bogów, nie jest twoim wyjściem z tego świata.

Adler milczał, spoglądając na martwe marmurowe odbicia, bogów, w których nie wierzył.

– Nie jest wystarczającym powodem, by żyć? – Dopytał Paradoks.

– Nie. Nie ma żadnej wartości… w życiu dla iluzji.

Paradoks przesunął się kawałek, rozmyślając przez moment.

– Więc co z twoimi braćmi i siostrami z Sekcji X? Z Twoim mentorem? – Za Adlerem pojawiła się postać jego mentora, z papierosem w ustach i z tym ironicznym uśmiechem na twarzy. – Czy oni nie są dobrym powodem, by żyć?

– Są narzędziami, zupełnie jak ja, a Tipiz uczył mnie, ponieważ dostał taki rozkaz.

– Faktycznie – przyznał Paradoks. – Taki był początek, ale przecież cię polubił. Można by nawet powiedzieć, że cię przygarnął…

– Zamienił w swojego pupila – odpowiedział Adler. – Nie jestem w jego oczach człowiekiem. Jedynie bronią, narzędziem, pupilem. W praktyce ma do mnie zbliżone podejście co Herr Doktor.

– Aaaa, tak. Jeden z twoich „twórców”. Człowiek bawiący się w boga… nie warto by było żyć, tylko i wyłącznie by pokazać, że się mylił?

Adler pokręcił głową.

– Nie ma takiej potrzeby. Tacy ludzie się nie zmieniają. Są do samego końca pochłonięci przez swoje marzenia i wizje chwały. Nie zauważyliby prawdy, nawet kiedy stałaby tuż przed ich nosem.

Paradoks zachichotał.

– Cóż… z tym mogę się zgodzić – wskoczył na niewielką głową herr doktora, która wysunęła się z ziemi. – A więc co z twoją przysięgą do Everhausta? – Zapytał, a ziemia zaczęła pękać. Z czeluści wyłoniła się rzeźba Everhausta z dubeltówką w dłoni. – Czyżbyś kłamał, kiedy odprowadzałeś go na drugą stronę?

Adler zazgrzytał zębami i zacisnął pięści. Paradoks zachichotał.

– Patrzcie państwo… a mówiłeś, że narzędzie nie ma uczuć.

– Jestem specjalnym narzędziem – odpowiedział Adler. – I nie. Przysięga, którą składa się martwym, jest nic niewarta.

– Przysięgałeś jednak wśród żywych. Przysięgałeś też żywych bronić. Czy i taka przysięga jest nic niewarta? – Zapytał Paradoks, spoglądając mu głęboko w oczy.

– Narzędzie nie składa przysiąg, wykonuje jedynie zadanie – Adler uciekał wzrokiem.

– Jak masz zamiar je wykonać, kiedy śpisz? – Uderzył Paradoks.

Adler cofnął się o krok, kiedy z kolejnego pęknięcia w Strzelinie wysunął się złoty pomnik Eweliny. Biło od niego światło i kojące ciepło.

– Wykonam je… ponieważ…

– Ją kochasz? – Zapytał Paradoks rozbawiony.

– Nie! Ponieważ dostałem takie zadanie – próbował zaprzeczyć. – Taki dostałem rozkaz.

– Czy dostałeś również rozkaz, by ją w sobie rozkochać i pokochać ją? Bo tego elementu historii nie pamiętam, ale przypomnij mi, jeśli się mylę. Pamięć jest przecież tak krucha.

Paradoks tańczył i skakał wokół niego, śmiejąc się w najlepsze, jakby był świadkiem najzabawniejszej komedii.

– Nie kocham jej. Jej uczucia mnie nie obchodzą. Nie będę dla niej żył! Jestem narzędziem! Numer 001, Francis Adler, broń Imperium! – Krzyknął.

Paradoks roześmiał się jeszcze głośniej.

– Twoje imię to Franciszek Eagle, rycerz Eweliny Vazy i jej wierny kochanek.

– NIE! Nie jestem jej kochankiem! Jestem bronią! Narzędziem! Nikim!

Paradoks zamilkł nagle. Stanął w miejscu i obrócił się w stronę Adlera.

– Świetnie… to dobry początek – oznajmił. – Jesteś nikim. Nikogo nie kochasz i nic nie czujesz… nie masz domu, przyjaciół, mentorów, wrogów… prawda?

Adler cofnął się o kolejny krok. Nie rozumiał w pełni, o co mu chodziło. Kiwnął jednak głową. Paradoks zachichotał i zbliżył się o kilka kroków.

– Widzisz… to jest najlepszy powód, dlaczego warto żyć!

Adler pokręcił głową, nierozumiejąc.

– O czym Ty mówisz.

– Jesteś nikim! Straciłeś swoją szansę, by zostać człowiekiem, ale przestałeś być też narzędziem i bronią. Stałeś się… NIKIM.

Adler rozszerzył oczy zaskoczony, zaczynając, rozumieć, o co mu chodzi.

– Jesteś nikim, a jednak masz imię. Jesteś nikim, a jednak masz braci. Jesteś nikim, a jednak masz umiejętności. Jesteś nikim, a jednak zaznałeś miłości. Będąc nikim, nie masz nic do stracenia, a wszystko do zyskania. To jest najlepszy powód, by żyć…

Adler rozejrzał się po swoim świecie, który teraz zaczął pękać, rozsypywać się i niknąć w czarnej otchłani. Uśmiechnął się lekko.

– Czy, aby na pewno…? Czy bycie Nikim… naprawdę jest warte tego bym się… Odrodził?

Paradoks zachichotał, postępując krok w tył, stanął nieruchomo, mając pod sobą otchłań. Kiwnął głową.

– Tylko ci którzy upadli. Tylko ci, którzy zginęli. Tylko ci, którzy stracili wszystko, mogą się odrodzić.

Adler uśmiechnął się, a ostatni kawałek jego rzeczywistości zniknął mu pod nogami.

Bezdenna otchłań pociągnęła go w dół, lecz on spadał bez strachu. Rechotająca postać, stojąca nad otchłanią, dodawała mu otuchy, kiedy został raz jeszcze pochwycony przez macki rzeczywistości.

 

Obudził się z krzykiem, dysząc. Siedział na łóżku, pół nagi, cały w bandażach. Znana mu już pokojówka Herria podskoczyła do niego wystraszona.

– Spokojnie Panie. Nadal jesteś osłabiony.

Adler zakaszlał. Miał sucho w gardle.

– Wody… – nakazał.

Pokojówka podała mu szklankę, a on momentalnie opróżnił naczynie. Odetchnął głęboko.

– Co… co się stało, kiedy spałem…? – Zapytał pokojówkę.

Ta otworzyła usta, lecz zacisnęła je, z widocznym strachem i obawą. Adler wiedział, że nie oznacza to nic dobrego. Chwycił dziewczynę za ramię i przyciągnął ją ku sobie. Dziewczyna zaczęła drżeć. Strach i smutek dało się z łatwością wyczytać w jej pięknych oczach. Oczy Adlera natomiast płonęły. Płonęły najprawdziwszym ogniem życia.

 

– MÓW.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *