Republika Finicka
544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny
16 Maja
Miasto Zerva – Zachodnie granice Walencji
Dorożka zatrzymała się na granicy wielkiego parku, oświetlonego setkami lamp. Na samym środku parku znajdowała się wielka fontanna, a w jej centrum, scena. Dookoła stało pełno stolików i ławek, gotowe by przyjąć zainteresowanych zbliżającym się przedstawieniem. Ludzie zbierali się powoli, znajdując dla siebie wygodne miejsca. Dorożkarz wstrzymał konie i uśmiechnął się szeroko do siedzącej z tyłu pary.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił.
– Publiczny koncert w środku parku – Ewelina przyglądała się zafascynowana. – Ciekawy pomysł.
– Burmistrz miasta utrzymuje wysoki poziom kulturowy. Koncerty są darmowe, ale przyjmuje się donacje, na rozwój i zapraszanie co sławniejszych muzykantów – Zervovski zeskoczył ze swojego miejsca i otworzył drzwiczki. – Dziś, nie ma niestety nikogo specjalnego, ale muzyka jest zawsze na wysokim poziomie. Proponuję zająć jeden ze stolików z czerwonym obrusem, należą one do bardzo dobrej restauracji. W dziesięć minut powinien pojawić się kelner i przyjąć zamówienie.
Eagle uśmiechnął się zadowolony. Rozumiał już, dlaczego Stephen von Krupp zachęcił ich, by zostali w Zervie. Ewelina widziała pokaz sztuki i poziomu kulturalnego, a Krupp najpewniej inteligencję i spryt tych, którzy nawet na darmowym koncercie, potrafili się wzbogacić.
Ewelina wciągnęła głośno, świeże powietrze i zachichotała zadowolona. Odwróciła się do Eagla z szerokim uśmiechem.
– Chodźmy mój rycerzu.
– Jak sobie życzysz, moja pani – Eagle skłonił się teatralnie i spojrzał na rozbawionego dorożkarza. – Panie Zervovski, na dzisiaj może pan już wracać do domu – podał mu sto pięćdziesiąt koron. – Nie będziemy kazać panu czekać, hotel jest nie daleko. Wrócimy piechotą.
Zervovski uchylił kapelusza, przyjmując pieniądze.
– Dziękuję, uprzejmie. Tak, jak mówiłem, przed dziesiątą powinienem być przy hotelu – tu odwrócił się do Eweliny. – Miłego wieczora, panience życzę.
– I panu również – Ewelina skłoniła się uprzejmie.
Dorożkarz rzucił jeszcze kilkoma uprzejmościami, a następnie wskoczył na swój dumny pojazd i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Zostali sami.
Eagle odetchnął i spojrzał na Ewelinę.
– Znajdźmy jakieś miejsce – zaproponował.
Do wieczora dorożkarz obwiózł ich po całym mieście i teraz mieli ustalić, co chcą odwiedzić. Eagle wiedział jednak, że czeka go jeszcze jedna istotna rozmowa, której obawiał się już od dłuższego czasu. Po dłuższej chwili znaleźli odpowiednie miejsce, z ładnym widokiem na scenę, w pewnej odległości od innych obserwatorów widowiska, by mieć trochę prywatności.
Rozmowa zaczęła się gładko, rozmawiali o swoich przemyśleniach, gdzie co chcieliby zobaczyć i co odwiedzić w dalszej części podróży. Dyskusję tą przerwał kelner, który sprawnie zapisał ich zamówienie i poinformował, w jakim przedziale czasowym powinni spodziewać się zamówionego posiłku. W momencie, kiedy zniknął, dokończyli rozmowę, ustalając, że dzień jutrzejszy będą zwiedzali galerie sztuki znajdujące się w mieście, a ostatniego dnia, pojadą do starego zamku i zwiedzą przedmieścia. Kiedy skończyli nastała chwila ciszy.
Eagle wiedział, co teraz nastąpi, choć nie – to Adler wiedział.
– Franciszku – Ewelina odezwała się smutnym głosem. – Czemu się tak zmieniłeś?
Jej pytanie było oczywiste. Szczerze był zaskoczony, że nie zadała tego pytania szybciej, znając jej charakter. Westchnął.
– Uczestniczyłem w walce i zabiłem ludzi, sam ledwo co nie uniknąłem śmierci i przeprowadziłem operację, ratując czyjeś życie – mówił powoli i wyraźnie. – Powiedzmy, że to bardzo duża ilość stresu, nawet dla kogoś takiego jak ja. Muszę… – tu zamilkł na chwilę. – Muszę przemyśleć kilka spraw.
– Ale przecież ci się udało – Ewelina chwyciła jego dłoń. – Udało ci się przeżyć. Mało kto mógłby się pochwalić takimi osiągnięciami w twoim wieku. Zdobyłeś szacunek i respekt wielu potężnych ludzi. Jesteś bohaterem!
Adler uśmiechnął się lekko i uniósł na nią smutny zimny wzrok.
– A kto powiedział, że chcę nim zostać. Zresztą – westchnął. – Bohaterowie to głupcy, którzy giną za ideały, a ja jeszcze żyję.
– Nie mów tak – Ewelina mocniej ścisnęła jego dłoń. – Kto mógłby powiedzieć taką głupotę?
Eagle drgnął.
– Mój dziadek.
Ewelina rozszerzyła oczy i wypuściła jego dłoń. Opuściła wzrok zawstydzona.
– Przepraszam.
– Nie przejmuj się. Dziadek by się tym nie przejął – pokręcił głową. – Ale nadal się z nim zgadzam. Bohaterowie to głupcy, którzy zginęli za idee z pieśnią na ustach. Nie mam zamiaru zostać bohaterem, mam zamiar przeżyć.
– Dlaczego twój dziadek cię tego nauczył?
– Bo sam był żywym przykładem tej zasady. Weteran, snajper, przeżył wojnę, a ludzie go znienawidzili. Uznali za tchórza i zdrajcę, dlatego że cenił swoje życie i jego wartość wyżej, niż idee, za które walczył. Właśnie dlatego przeżył „Pęknięcie” i II Wojnę z Socjalistami, bo umiał o siebie zadbać, co nie można powiedzieć o jego towarzyszach…
– Co się z nimi stało? – Ewelina spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
– Słyszałaś może o „Bitwie o Czerwoną Przełęcz”?
– Tak. Kompania z Imperium poświęciła się w… – zrozumiała. – Nie chcesz powiedzieć, że-
– Tak – Eagle pokręcił głową. – Ponad setka żołnierzy osłaniała odwrót. Setka naprawdę dobrych i wiernych żołnierzy… i tylko jeden przeżył.
Adler wypowiadał słowa prawdziwej historii, mimo że w jego ustach były kłamstwem w sposób mistrzowski. Kłamstwo, za kłamstwem, a wszystkie oparte o prawdę.
– Twój dziadek.
– Dokładnie – Adler przytaknął i spojrzał na Ewelinę. – Pamiętasz, kiedy pojedynkowałem się z Krezusem, o co go zapytałem tuż przed walką?
Ewelina milczała chwilę, widocznie szukając odpowiedzi. Po chwili przytaknęła i odpowiedziała.
– Zapytałeś go, czy kiedyś kogoś zabił.
– Dokładnie – Eagle przytaknął. – Pamiętasz, co powiedziałem potem.
Ewelina przełknęła ślinę.
– Że zabiłeś kogoś już wcześniej.
Eagle przytaknął raz jeszcze.
– Dokładnie. Sąsiedzi uznali dziadka za zdrajcę ojczyzny i postanowili sami się z nim rozprawić. Akurat spędzałem u niego wakacje… miałem dwanaście lat – oznajmił chłodno. – Tamtego dnia zabiłem trzy osoby z zimną krwią. Dziadek powiedział mi wtedy, że muszę zdecydować, czy chcę, czy nie chcę walczyć i zabijać. Postanowiłem, że nie będę zabijać, ponieważ nie leży to w mojej naturze – kłamał w żywe oczy, ale jego kłamstwo było przekonujące. – A mimo to złamałem tę niewielką przysięgę… i teraz muszę wszystko jeszcze raz przemyśleć – uśmiechnął się delikatnie. – Wiem, że proszę o wiele, ale daj mi czas… muszę… muszę sobie wszystko poukładać w głowie.
Ewelina pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Dobrze… przepraszam.
– Czemu mnie przepraszasz?
– Ponieważ w swojej ignorancji nie pomyślałam, że to dla ciebie tak ważne. Wydawałeś się…
– Twardszy? – Eagle spojrzał na Ewelinę wyczekująco.
– Może… nie wiem. Naprawdę nie wiem! – Ewelina pokręciła głową. – Jestem teraz na siebie wściekła!
Eagle chwycił jej dłoń i uśmiechnął się uspokajająco.
– Spokojnie Ewelino. Zachowaj spokój. Na razie, zapomnijmy o tej rozmowie i cieszmy się chwilą.
Po tych słowach zabrzmiały pierwsze arie koncertu, a kelner przybył z ich kolacją.
Pół-fałszywe uśmiechy towarzyszyły im, kiedy wieczór, przemieniał się w noc, a muzyka koiła serca.
***
Do ciemnego pomieszczenia weszła młoda para. Strażnicy patrzyli na nich uważnie, kiedy zostali przyprowadzeni, przed obliczę ich szefa.
Rafała Gołgowskiego, ojca najsilniejszej familii w Zervie. Mafia jest w każdym mieście, nieważne jak pięknym, ale zwykle przyjmuje cechy miasta, w którym powstała. Mafia Zervowska nie była inna. Cztery wielkie rodziny kontrolowały ciemne ulice miasta i upewniały się, że przestępczość w mieście, będzie TYLKO i WYŁĄCZNIE zorganizowana i to przez te cztery rodziny.
Niestety ostatnie kilka lat przyniosło niewielki kryzys w półświatku, więc Gołgowski nie był w dobrym nastroju. Spojrzał na młodą parę poirytowany.
– Czego chcą tu te dzieciaki? – zapytał, przełykając kawałek pieczonej ryby.
– Mówią, że mają do Pana interes, szefie – odpowiedział drab. – Dali sowity napiwek, by tu dotrzeć, więc mają pieniądze.
Mafioza nie chciał jednak o tym słyszeć. Machnął ręką poirytowany.
– Wyprowadzić ich. Mam wiele problemów na głowie i nie będę zajmował się gówniarzami.
Młodzieniec uśmiechnął się, diabelsko słysząc te słowa i odezwał się słowiczym głosem.
– Ależ panie Gołgowski, proszę dać nam szansę. Nie będzie pan zawiedziony.
Mężczyzna skamieniał i odłożył widelec z napitym kawałkiem ryby. Jego oczy płonęły.
– Nie przypominam sobie GÓWNIARZU, żebym pozwolił ci otworzyć gębę – syknął. – Wypierdolić ich z restauracji!
Tym razem dziewczyna postąpiła krok naprzód, pewnym, kocim krokiem.
– Proszę dać nam szansę – spojrzała na stojącego obok draba. – Jesteśmy w stanie zapewnić pieniądze i usługi za pańską pomoc.
– Jakie usługi? – Zapytał szef, pozwalając na kontynuowanie tej farsy.
Dziewczyna zachichotała i przyległa nagle do draba, kładąc prawą dłoń na kroczu, a lewą na barku. Drab jęknął, a ona zachichotała.
– Jesteś duży… – spojrzała mu w oczy sugestywnym wzrokiem. – Ale czy jesteś wystarczająco silny.
Drab uśmiechnął się zawadiacko i położył dłoń na jej pośladku.
– Przekonaj się… – zamruczał podekscytowany.
– Dobrze… – dziewczyna zbliżyła się jeszcze bardziej.
To, co nastąpiło w następnych kilku sekundach, wywołałoby szok u nie jednej osoby, ale nie w przypadku Rafała Gołgowskiego.
Dziewczyna nagle podskoczyła i oplotła nogami szyję draba, ściskając bezdusznie. Młodzieniec w tym samym czasie wyciągnął, nie wiadomo skąd, dwa pistolety wyposażone w krótkie bagnety. Szybkim cięciem podciął gardło najbliżej stojącego strażnika, a do innego strzelił, posyłając mózg, krew i kości czaszki na ścianę. W międzyczasie dziewczyna wydobyła z włosów dwa kolce i bezlitośnie wbiła je w oczy strażnikowi, zabijając go na miejscu.
Reszta strażników była już gotowa zabić oboje, kiedy Rafał krzyknął niczym grom.
– DOŚĆ!
Zanim ostatnia głoska uderzyła przestrzeń, wydobył się ostatni wystrzał.
To jeden z jego strażników, stojący po jego prawicy, zdążył wystrzelić w dziewczynę. Nie udało mu się jej jednak zabić, drasnął zaledwie jej policzek.
Minęła sekunda i na ziemię upadły martwe ciała. Dziewczyna patrzyła zszokowana w przestrzeń, a młodzieniec uśmiechał się szeroko. Mafioza pokręcił głową zdenerwowany i ugryzł kolejny kawałek ryby. Przeżuł, przełknął, odetchnął.
– Wszystko ma swoją cenę – powiedział nagle. – Strażnicy, ubiór, broń, amunicja, chowanie ciał… a ja jestem bardzo oszczędnym człowiekiem – uniósł wzrok na parę. – Mam nadzieję, że zwrócicie mi koszty, za poniesione straty.
Chłopak zaśmiał się krótko i schował broń.
– O to proszę się nie martwić. Zrekompensujemy panu wszystkie straty w związku z… pokazem naszych umiejętności.
Rafał pokiwał głową zadowolony. Byli naprawdę dobrzy, nie mógł zaprzeczyć. Potrzebował akurat ludzi z takimi umiejętnościami. Stojący po prawicy drab zamruczał niezadowolony.
– Powinniśmy ich zabić tu i teraz szefie – oznajmił. – Są zbyt niebezpieczni.
– Spokojnie Bruno, mój drogi przyjacielu – Rafał uśmiechnął się szeroko. – Są oni bardziej przydatni, niż możesz podejrzewać.
Siedząca na trupie dziewczyna, otrząsnęła się i wstała. Patrzyła w jego stronę… nie… patrzyła na… Bruna? Zbliżyła się o kilka kroków, ignorując wymierzoną w nią broń. Jej oczy były skupione na jego gwardziście. Dotknęła palcem niewielkiej rany na policzku i zachichotała.
– Bruno, dobrze usłyszałam?
– Czego chcesz, szalona suko?
Rafał mógłby go skarcić, ale nie był w błędzie. Suka BYŁA szalona. Zachichotała i zamruczała sugestywnie.
– Chcę, żebyś mnie przeleciał – zachichotała.
– O czym Ty pieprzysz? – Bruno uniósł brew.
– Chcę mieć twoje dzieci! – Dziewczyna zachichotała jeszcze donośniej.
Strażnicy patrzyli na siebie w szoku, nie wiedząc jak zareagować. Gołgowski, uniósł zaskoczony brwi i spojrzał pytająco na młodzieńca. Ten wzruszył ramionami i odpowiedział.
– Anastazja ma bzika na punkcie silnych mężczyzn. Jesteś jednym z nielicznych, który zdołał ją zranić i spojrzał na Bruna. – A zapewniam cię, jest to niezły wyczyn. Ma w zwyczaju kochanie się z każdym mężczyzną, którego uzna za „silnego”, właśnie dlatego zadała to pytanie leżącemu tutaj nieszczęśnikowi.
Gołgowski uniósł brwi jeszcze wyżej i spojrzał na nadal chichoczącą Anastazję i zakłopotanego Bruna. Westchnął.
– Zostawcie nas – spojrzał po strażnikach, a następnie na Bruna. – Trzecie piętro, jest tam duża sypialnia. Możesz się zabawić – oznajmił.
– Szefie, ale-
– Jest szalona, ale młoda, ładna i chętna, a ty nie brałeś od dłuższego czasu nawet wolnego dnia. Idź, zabaw się, zrelaksuj – Rafał nawet na niego nie patrzył, był skupiony na młodym mężczyźnie. – Ja zajmę się interesami.
Bez zbędnych komentarzy, Bruno i Anastazja zniknęli na klatce schodowej, kiedy reszta drabów usunęła ciała i opuściła pokój. Młodzieniec usiadł po drugiej stronie stołu, kiedy przyniesiono jakąś pieczeń z ziemniakami, dla dwóch osób. Rafał nałożył sobie porcję i spojrzał na chłopaka.
– Jak mam ci mówić?
– Damian albo Duch, jeśli można – odpowiedział słowiczym głosem.
– Co jest tematem dyskusji?
– Przemyt na dużą skalę. Ludzi. Do tego zakup i przerzut zaopatrzenia i broni.
– Z czy do Walencji? – zapytał Gołgowski, nie przerywając jedzenia.
– Do Walencji, głównie z Finicji.
– Ile osób?
– Ponad setka, możliwe, że więcej, jeśli sytuacja się zmieni.
– Sporo osób… masz jakieś ograniczenie czasowe? Ile ma nam to zająć?
– Do września, najgorzej do października.
– Do wykonania – odpowiedział Rafał i przełknął kolejny kęs. – Z broni, coś wybuchowego, ciężkiego?
– Tyle ile się da – odpowiedział młodzieniec.
– Nie będzie to nic nowego.
– Nie musi być, najważniejsze, żeby działało.
Rafał pokiwał głową i uniósł wzrok na chłopaka. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. Nadal ten spokojny, diabelski uśmiech i lekko przymrużone oczy. Prychnął.
– A czym chcesz mi zapłacić?
– Złotem, banknotami, albo usługami, którymi się popisałem.
Rafał pokiwał głową.
– Jest was więcej?
– Wystarczająco – odpowiedział Damian.
Rafał odłożył sztućce i spojrzał na chłopaka.
– Jestem pewny, że już się domyślasz, czego chcę, ale powiem na głos, by nie było nieporozumień. Varsjańska mafia, Hotel Mosvov, wbija się do mojego miasta i rozbija balans, jaki istniał tu od pokoleń. Chcę się ich pozbyć, ale brak ludzi odważnych, by sprzeciwić się Varsjańskiej mafii, ale Ty się raczej nie boisz…
– Oczywiście, że nie.
– Jesteś w stanie ich wybić? Wypędzić z miasta? Zadać im takie straty, że nie powrócą przez dłuższy czas?
– Nie powinno być z tym, żadnego problemu – spokój i pewność siebie, z jaką wypowiedział te słowa, wzbudziła w Rafale lekki niepokój.
– Nie chcę żadnych powiązań, aż do ostatniego momentu. Miasto ma wiedzieć, kto oczyścił je z Varsjańskich szumowin.
– Oczywiście.
– Jeśli spartolisz, nie znajdziesz u mnie wsparcia.
– Nie popełnimy błędów – zapewnił młodzieniec. – Co dostaniemy w zamian, jeśli nam się uda?
– Wszystko, o co poprosiłeś i znacznie więcej. Mam kontakty z mafią w wielu miastach, część rodziny kontroluje fragment stolicy. Jeśli będzie trzeba, jestem w stanie zaaranżować przemyt, wszystkiego, co zechcesz, do każdego możliwego regionu Walencji.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i wyciągnął dłoń. Rafał przyjął ją i uścisnął mocno.
– Mamy układ, panie Gołgowski.
– Mamy – przyznał mafioza.
Kilka metrów wyżej, na brukowanej ulicy, Adler szedł z Eweliną przy boku, zmierzając do hotelu. Uniósł lekko wzrok i pokręcił głową. Ewelina zarumieniła się, aż uszy poczerwieniały.
Gdzieś na trzecim piętrze rozbrzmiewały okrzyki rozkoszy.