Demon Rola – Rozdział 12

Walencja

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

27 Sierpnia

Miasteczko Sorter – Południe Walencji

 

Wiatr zawiał delikatnie od strony morza. Rynek portowy miasteczka był dość głośnym miejscem, ale świetnie zorganizowanym pod turystów. Chyba wszystkie pobliskie kamienice były zajęte wszelkimi usługami i atrakcjami. Restauracje, salony mody i urody, domy aukcyjne i wiele podobnych. Do tego dostęp do portu i tym samym najświeższych owoców morza. Jedną z najbardziej prestiżowych restauracji była „Czerwona ośmiornica”, przed którą to właśnie zasiadał Franciszek z Eweliną.

Zadowoleni stuknęli się kieliszkami.

– Zdrowie! Za ostatni dzień wakacji – powiedzieli równocześnie i zachichotali.

To były długie trzy miesiące. Spędzili je razem, ciesząc się każdą chwilą, ale wszystko kiedyś musi się skończyć. Postanowili więc wykorzystać zakończenie wakacji, by zjeść właśnie w tej restauracji. Mieli przed sobą królewski posiłek, ale im się też nie spieszyło.

Ewelina westchnęła.

– Cóż… wakacje uważam za bardzo udane.

Adler wiedział jednak, że miała większe oczekiwania. Marzyła, by Franciszek Eagle porzucił rozum i jej się całkowicie oddał, siedzący jednak w nim Adler, miał świadomość, że nie jest to takie proste. Uniósł wzrok na Ewelinę i odezwał się ze spokojem.

– Szkoda, że po drugiej stronie nie było tak dobrze – odpowiedział.

Ewelina spochmurniała i pokiwała głową. Jeszcze dziś dostali telegram od jej ojca.

– Jest już w granicach państwa – oznajmił Eagle.

– Nie mamy pewności. Te przemyty nie muszą dotyczyć nas, świat przecież nie kręci się wokół mojej osoby.

– Ponad pięćdziesięciu przerzuconych nielegalnie i to tylko tych, o których wiemy. Do tego szumy po stronie Varsjańskiej – Eagle spojrzał w niebo zaniepokojony. – Nawet jeśli masz rację i nie jest to sprawka tej osoby, z pewnością wykorzystała ona zaistniałe zamieszanie. Musimy założyć najgorsze, że ten, który na ciebie poluje, jest już w kraju.

Dziewczyna odetchnęła odsuwając na bok pustą miskę zupy.

– Bardzo nie podoba mi się, że musimy o tym rozmawiać w takim momencie.

– To najlepszy z momentów.

– Jesteśmy na rynku, każdy może nas teraz podsłuchać.

– Właśnie dlatego tak wielu rozmawia za zamkniętymi drzwiami, gdzie jest cicho… a umiejętne ucho może wychwycić wszelkie słowa – odparł Eagle. – Chodzi tu o twoje życie Ewelino. Jesteśmy w środku miasta i za niedługo będziemy się poruszać głównie po ziemiach szkoły Valentii. Powinniśmy być relatywnie bezpieczni.

– „Relatywnie”?

– Jeśli ktoś się uprze, zdoła łyżką zabić swój cel na komisariacie policji – odpowiedział Eagle kończąc swoją zupę i przywołując gestem drugie danie. – Wystarczą odpowiednie umiejętności.

Ewelina spojrzała na swój talerz naprawdę niezadowolona.

– NAPRAWDĘ, nie chcę o tym rozmawiać. To powinien być specjalny dzień, koniec wakacji i…

– Kocham cię.

Ewelina momentalnie uniosła wzrok, czerwieniejąc się na całej twarzy. Eagle prychnął rozbawiony.

– Co?

– Powinnaś już przyzwyczaić się do tych słów, a czerwienisz się za każdym razem – zachichotał. – Jak pomidorek. AU!

Ewelina kopnęła go pod stołem. Eagle skrzywił się, ale nie przestawał się uśmiechać. Jego ukochana wydęła usta i oparła się mocniej na krześle.

– Głupek – stwierdziła.

– A Ty kochasz tego głupka. AU! Przestań – Eagle zachichotał unikając trzeciego kopnięcia. – Widać, że koniec wakacji, bo masz tyle energii.

Ewelina wywróciła oczami i spojrzała na ukochanego krytycznie.

– Oto Franciszek Eagle, rycerz Eweliny Vazy, pogromca wilkołaka i od niedawna komediant!

Para zaśmiała się, nieświadoma, jaką moc niosły te słowa.

***

Ben Jarvic słysząc je, przypadł do ściany uliczki i zaczął ciężko oddychać. Serce galopowało, dudnienie krwi w żyłach zagłuszyło wszelkie dźwięki, a pot zaczął spływać po czole. Drżał na całym ciele. Musiał się przesłyszeć.

Pokręcił głową, całkowicie niedowierzając.

Wychylił się, spojrzał w stronę rozmawiającej pary i znowu przypadł do ściany.

– Niemożliwe – wyszeptał. – Bujda, bujda, bujda – odetchnął. – Przecie prawdopodobieństwo, że się spotkamy i to tak szybko, powinno być bliskie zera!

Minęły cztery miesiące odkąd Ben porzucił swe partyzanckie życie i rozpoczął nowe. Z partyzanta, przemienił się w sklepikarza, kupca i ucznia miejscowej szkoły, nadrabiając stracone lata. Widać jednak, że los nie miał zamiaru mu odpuścić.

– Ponad tysiąc kilometrów – wyszeptał. – Ponad tysiąc kilometrów w linii prostej, a Demon i tak mnie znalazł – złapał się za głowę. – Czy przyszedł po mnie? Czy wie, że tu jestem? Może Duch zmienił zdanie. ACH! – Wyrwał włosy z głowy. – Żeby to szlag. Czemu przeszłość mnie prześladuje, teraz kiedy postanowiłem ją w końcu porzucić?

– Szefie? – Odezwał się głos tuż za nim.

– AAA! – Ben chyba jeszcze nigdy w życiu nie podskoczył tak wysoko. – KTO!?

Jego młody pracownik, Filip, patrzył na niego zaskoczony.

– Na litość Kręgu, szefie, co się stało? – zapytał młodzieniec.

Ben szybko wyjrzał zza rogu. Dobrze, Demon się widocznie niczym nie przejął. Odetchnął głęboko i oparł głowę o ścianę. Przeklął pod nosem i spojrzał raz jeszcze na rudego chłopaczka. Jego ciało zaczęło powoli wychodzić w szoku.

– Wystraszyłeś mnie – odpowiedział Ben.

– Eee. Kłamiesz szefie. Ciebie trudno podejść. Coś się stało, co?

Ben zmrużył oczy, notując w głowie dwie sprawy. Pierwsza: Filip jest nadal parszywie spostrzegawczy jak na gówniarza, druga: najlepszą terapią na szok, jest inny szok.

– Coś… co nie powinno cię interesować – odpowiedział Ben.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Jesteśmy partnerami, pamiętasz? Nie powinieneś mieć tajemnic.

– Jesteś moim pracownikiem.

– Jedynym, który pilnuje twojego interesu.

– Więc czemu nie siedzisz za ladą właśnie w tym momencie?

– Bo mam przerwę.

Zadawali cios za ciosem, byle by skontrować odpowiedź przeciwnika. Ben, już spokojniejszy, wyjrzał po raz trzeci zza rogu.

Demon i dziewczyna nadal jedli. Rozmawiając w najlepsze, widocznie, nie przejmując się niczym. Wyglądali na zakochanych… Ben jednak szybko odtrącił tę myśl. Widział przecie tego chłopaka w akcji. Widział, z jaką precyzją zabija swoich wrogów. Czy naprawdę, jakaś upadła księżniczka mogłaby zakochać się w takim potworze?

– Na co tam spoglądasz? – Filip również wychylił się zza rogu.

– Głupi! – Ben chwycił go i pociągnął do tyłu. – Co wyprawiasz?

– To raczej moje pytanie. Co tam takiego ciekawego widzisz?

– Nie twoja sprawa – powstrzymał go, kiedy znowu próbował się wychylić. – Zauważą cię idioto!

– Mnie tak, a ciebie nie? – Filip zapytał cynicznie.

Ben wywrócił oczami i zagryzając zęby, wyszeptał.

– Powiem ci wszystko o mojej przeszłości, ale za żadne skarby się, kurwa, nie wychylaj.

Chłopak uniósł brwi i zagwizdał.

– Ho ho ho! Grubo! Co tam jest? Była żona?

– Mordę zamknij na litość wszystkich bogów pod niebiańską kopułą! – Mocniej przycisnął go do ściany. – Wracaj do sklepu i się stamtąd nie ruszaj. Ja… ja zorganizuję coś do jedzenia i picia. Zamkniemy sklep… i wszystko ci opowiem.

Rudzielec spojrzał na niego zaintrygowany.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

Chłopak pokiwał głową.

– Dobra – ruszył w stronę sklepu. – Będę na ciebie czekał.

Ben kiwnął głową i po raz ostatni wychylił się zza rogu. Nadal jedli. Jakby zamknięci w magicznej bańce. Pokręcił głową i ruszył w stronę znanego mu baru, by tam, wziąć wszystko, co może mu się przydać.

Kupi kilka mocniejszych butelek. Musi wypuścić z siebie stres i w końcu z kimś o tym wszystkim pogadać… a będzie potrzeba kilka butelek, by mu się język rozplątał.

***

Minęło dobre pięć godzin i w końcu kończył swoją opowieść. Opowiedział Filipowi swój cały życiorys. W szczególności skupiając się na końcowych momentach jego partyzanckiej kariery.

Chłopak słuchał oniemiały, zadając zaledwie kilka pytań. Ben był mu za to wdzięczny.

Wypełnił szklankę trunkiem i odetchnął.

– Nooo i ten… widzisz chłopcze… tamta dwójka co miałem zabić. Dziś na rynku ich zobaczyłem… i dlatego tak się… wystraszyłem.

Zakończył opowieść i wypił zawartość kubka. Filip spoglądał na niego, niedowierzająco. Powoli sięgnął do przodu, złapał za butelkę i upił trochę z gwinta. Odetchnął i spojrzał partnerowi prosto w oczy.

– O, rzesz kurwa… – skwitował.

Ben pokiwał głową, nalewając sobie kolejną porcję.

– Nie masz pojęcia jak bardzo.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *