Demon Rola – Rozdział 6

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

19 Maja

Miasto Zerva – Zachodnie granice Walencji

 

Adler spojrzał na „Serce ze Stali”. Pociąg był gotowy do drogi. Dym buchał z lokomotywy, a służący zanosili ich bagaże na pokład. Miał zamiar opuścić miasto już wczoraj, ale zapomniał, że nie współpracuje przecież z wojskową koleją, a ich środek transportu miał obiecany odpoczynek, właśnie dlatego wyjeżdżali dzisiaj z samego rana.

Ich dorożkarz, Tomasz Zervovski, nie był zachwycony nagłą zmianą planów. Westchnął.

– Naprawdę musicie wyjeżdżać tak nagle? – zapytał. – Miasta jeszcze porządnie nie zwiedziliście!

– Bardzo nam przykro – odezwała się Ewelina. – Wczoraj doszedł do nas istotny telegram, a wraz z nim powód, dla którego musimy dzisiaj wyjechać.

Dorożkarz machnął ręką uspokajająco.

– Nie obrażam się szanowna panienko, nie obrażam się – oznajmił. – Po prostu bardzo chciałem się moim miastem pochwalić.

– Niestety los miał wobec nas inne plany – Adler wyciągnął do niego kilka banknotów. – Pańska zapłata.

Tomasz przyjął pieniądze, przeliczył je i spojrzał na Eagla zaskoczony.

– Pięćset koron?

– Wiem, miało wyjść czterysta pięćdziesiąt, ale postanowiliśmy dać panu niewielki napiwek.

– Jako podziękowanie za pańską dostępność i pomoc w znalezieniu miłych atrakcji.

Dorożkarz uśmiechnął się i uchylił kapelusza.

– Jestem niezmiernie wdzięczny – dorożkarz westchnął. – Cóż. Nie będę was zatrzymywał. Niech was Bóg strzeże w waszej podróży.

– I ciebie również Zervovski – Eagle rozejrzał się i dodał. – Podobno zamieszanie w mieście, proszę być ostrożnym.

– Aj. Jakieś porachunki mafii podobno – przyznał dorożkarz. – Ale mnie diabły nie biorą.

– Wierzę w każde słowo – Eagle uśmiechnął się i skłonił na pożegnanie. – Do widzenia.

– Do widzenia – dodała Ewelina.

– Do widzenia i do zobaczenia! – Tomasz zaśmiał się i strzelił wodzami.

Dorożka ruszyła, zostawiając młodą dwójkę przed stacją kolejową. Eagle westchnął, podał Ewelinie ramie i razem ruszyli do pociągu.

Napięcie było oczywiste.

– Powiedział „mafia” – stwierdziła Ewelina.

– Nie mamy żadnej gwarancji. Musimy jechać. Zostało nam jakieś dziesięć dni. Postarajmy się je dobrze wykorzystać – zaproponował.

– Cytadela kwiatów?

– Cytadela Kwiatów i Orle Gniazda – zaproponował.

– Niech będzie – Ewelina przytaknęła.

Chwilę później dwójka wsiadła na pokład pociągu, a ten zagwizdał radośnie i ruszył, rozpoczynając kolejny etap ich podróży.

Całą scenę obserwowała Balalaika, z okna pobliskiego budynku. Oddychała z trudem.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Jeden z jej drabów otworzył je, a do środka wszedł Tomasz Zervovski, uśmiechając się do wszystkich serdecznie. Balalaika pomasowała skronie.

– Nie chce mi się wierzyć… – powiedziała, spoglądając na dorożkarza. – To… to powinno być niemożliwe. Wygląda to jak magia z bajek dla dzieci.

Zervovski zaśmiał się radośnie swoim chropowatym głosem. Odetchnął, a następnie dotknął dłonią krtani i delikatnie pchnął. Kiedy odezwał się znowu, miał głos słowika.

– Jak już mówiłem, najdroższa, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Duch bezceremonialnie chwycił się za swą fałszywą twarz i jednym ruchem, zerwał ją z głowy. Na Balalaikę raz jeszcze patrzył tajemniczy młodzieniec, a pusta twarz Zervovskiego leżała powyginana na ziemi.

– Rozumiem już, czemu mówią ci Duch – stwierdziła.

Duch uśmiechnął się i raz jeszcze nastawił dłonią swoją krtań, stając tuż obok. Spojrzał jej w oczy i odezwał się jej własnym głosem.

– Mówią mi też Legion. Jako że jako legion, mam tysiące głosów i tysiące twarzy – pchnął raz jeszcze, by znów przemówić głosem słowika. – Czy teraz Hotel Moscov jest gotowy wysłuchać mojej propozycji?

Balalaika drżała. Stał przed nią faktyczny Demon. Potwór z bajek, a ona miała właśnie zawiązać z nim kontrakt. Przełknęła ślinę i kiwnęła głową.

– Nie powinno być problemu. Hotel Moscov powinien dać ci pełne wsparcie… jednak nie powiedziałeś mi, czego potrzebujesz?

– Kontaktów. Dróg przerzutowych. Transportu. Broni i ludzi – Duch zbliżył się do niej jeszcze bardziej. – i funduszy. Bardzo, ale to bardzo dużo funduszy.

– Co masz zamiar zrobić?

Duch zachichotał.

– Minęło ponad pół stulecia, od Pęknięcia, a tym samym śmierci rodziny królewskiej Walencji i unii personalnej państwa z Imperium. Czas wojny pozwolił im zachować jedność, ale teraz, w okresie pokoju rodzą się ci, którzy są mi najbardziej przydatni – zarechotał donośniej. – Romantycy, idealiści… innymi słowy: przydatni głupcy. Mają już sporą popularność, a wkrótce ta popularność wzrośnie jeszcze bardziej. Potrzeba mi niewielkich grup bojowych, które będą w stanie przejść granicę i zaatakować odpowiednie punkty w odpowiednim momencie. Wywołując, absolutny, chaos. Na domiar wszystkiego, wzmocnię frakcję antyimperialną i upewnię się, że większość armii Walencji dołączy do powstania po… „właściwej stronie”. Varsja zagrozi ingerencją, jeśli ingerować będzie Imperium i tak, powoli, doprowadzę, że wojnę domową wygra strona Varsji, a Imperium, niegotowe i niechętne do otwartej wojny, odda Walencję bez walki. Wykorzystam napięcia oraz słabość Imperium, by do tej beczki z prochem wrzucę zapaloną zapałkę – tu Duch wyjrzał przez okno. – Ulice spłyną krwią, a miasta zapłoną ogniem.

– Ciekawy plan – odpowiedziała Balalaika. – Ale skąd wiesz, że napięcia wzrosną, że armia do ciebie dołączy, a co ważniejsze, co z populacją? – Kobieta wymieniła najważniejsze problemy. – Jak masz zamiar to wszystko ze sobą połączyć?

– Wiem, że napięcia wzrosną, ponieważ wkrótce w Valentii pojawi się bardzo ważna osoba… Hadrian Anois, drugi syn cesarza.

– Książę Hadrian?! – Balalika była zszokowana.

– Ten sam. Na rozkaz ojca ma wyciszyć rosnące napięcia. Z tego, co wiem, ma integrować się Walencką szlachtą w ich sławnej szkole. Oczywiście, upewnię się, że mu się nie uda i jego próba integracji Imperium i Walencji zawiedzie. Niewielki książę zostanie oskarżony, o wybuch wojny domowej. Armia już jest podzielona, trzeba jedynie wiedzieć z kim i o czym rozmawiać… a ludzi… ludzi zjednoczy bohater Walencji. Ktoś, znany, stracony w czasie, ale odzyskany dzięki moim wysiłkom.

– I skąd weźmiesz tego bohatera? – Balalaika zapytała.

– Już go mam – Duch wskazał na drzwi.

Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna, zadbany i ubrany w tradycyjny Walencki mundur. Balalaika uniosła brwi pytająco. Mężczyzna wydawał się jej znajomy, ale nie była w stanie uwierzyć, że mógłby być to naprawdę ten sam człowiek.

– A ten to kto?

Duch uśmiechnął się rozbawiony.

– Pozwól mi przedstawić, Marek Hajland, „Major”, bohater z III Wojny Socjalistycznej, prawnuk słynnego marszałka Hana Hajlanda, który uratował Walencję w czasie „Pęknięcia”. Twój dany dowódca z czasów III Wojny Socjalistycznej – ostatnie słowa uderzyły w nią jak młotem. – Przez ostatnie piętnaście lat, trzymany w więzieniu socjalistów, uwolniłem go i sprowadziłem do kraju… i wkrótce, pociągnie za sobą tłumy.

Major uśmiechnął się, salutując serdecznie.

– Dawno się nie widzieliśmy, Ludmiło.

Balalaika patrzyła na niego w szoku, obróciła wzrok na Ducha i raz jeszcze na mężczyznę.

– To naprawdę ty, Marku?

– To naprawdę, Ja. Zaskoczona?

Balalaika zbliżyła się, patrząc na zaginionego przyjaciela jak na… cóż – ducha. Nie była w stanie uwierzyć, że to naprawdę on.

– Byłam pewna, że zginąłeś ze swoją jednostką – Balalaika podeszła do Marka z uśmiechem. – Nie wybaczyłam sobie, przez te wszystkie lata, że posłuchałam wtedy tamtego rozkazu.

– Jesteś dobrym żołnierzem Ludmiło – Marek uśmiechał się szczerze. – Ja też nim jestem… jesteś gotowa raz jeszcze walczyć ze mną ramię w ramię?

Mafiozka zaśmiała się rozbawiona i zasalutowała.

– Dobrze cię widzieć Majorze.

– Wzajemnością kapitan- nie… Pułkowniku Rezmanov.

Starzy towarzysze broni opuścili dłonie, a następnie, odrzucając głupie formalności, przytulili się mocno. Nie widzieli siebie nawzajem ponad piętnaście lat, kiedy to ognie III wojny i Epidemia białej krwi, posłała ich w przeciwne strony świata. W starej weterance coś pękło, wspomnienia brutalnej wojny, wydawały się znikać za mgłą radości i świadomością, że odzyskała kogoś tak bardzo jej bliskiego.

Duch opierał się o ścianę tuż przy oknie, uśmiechając się szeroko. Wszystko szło zgodnie z planem.

 

Po drugiej stronie ściany, wisząc w powietrzu, stał Paradoks. Nie obchodziło go jednak to, co działo się w środku. Spoglądał na oddalającą się strużkę dymu, wskazującą na pozycje lokomotywy Serca ze Stali. Kręcił zegarkiem na łańcuszku i nucił tajemniczą melodię.

Obserwowali go. Obserwowali go wszyscy, pewni, że to on ciągnie za sznurki.

Zachichotał rozbawiony.

– Och, moi kochani, moi kochani – zwrócił się do bytów tworzących rzeczywistość, którą załamywał. – Patrzycie w złym kierunku.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *